FocusOSA #188: Polityka w ASEAN

Od czasu reorientacji amerykańskiej polityki zwanej “pivot Asia” państwa Azji Południowo-Wschodniej przywiązują dużą uwagę do zaangażowania Stanów Zjednoczonych w regionie. Jednym z głównych wyznaczników amerykańskiej polityki tego regionu stały się bezpośrednie wizyty w państwach członkowskich ASEAN. Należy podkreślić, że oczekiwania liderów dotyczące częstych wizyt zostały rozpalone przede wszystkim przez Obamę, który w ciągu dwóch kadencji odwiedził niemal wszystkie kraje stowarzyszenia za wyjątkiem Brunei. Czy Joe Biden sprosta oczekiwaniom regionu? Jakie wnioski możemy wyciągnąć na podstawie pierwszych miesięcy jego prezydentury?

Mateusz Chatys

Wraz przejęciem władzy przez Donalda Trumpa przyszedł okres rozczarowań. Odwiedził on bowiem tylko trzy państwa z Azji Południowo-Wschodniej, przy czym wizyta w Singapurze w 2018 roku oraz wizyta w Wietnamie rok później były zdominowane przez próby normalizacji stosunków z Koreą Północną. Dodatkowym uszczerbkiem dla amerykańskiego wizerunku okazało się znaczące obniżenie rangi delegacji, która uczestniczyła w 7. szczycie ASEAN-Stany Zjednoczone w listopadzie 2019 roku. Wzięli w nim udział doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Robert O’Brien oraz Sekretarz ds. Handlu Wilbur Ross. O tym jak to zostało odebrane najlepiej świadczy fakt, że po stronie ASEAN w wydarzeniu wzięli udział liderzy tylko trzech państw (Tajlandii, Wietnamu i Laosu). Choć prezydent Trump podejmował próby odbudowy wizerunku, na przykład poprzez organizacje specjalnego szczytu z ASEAN w Las Vegas, to jednak nie udało się go zorganizować, a od 2020 roku świat musiał zmierzyć się z pandemią koronawirusa, co zawiesiło w dużym stopniu aktywność dyplomatyczną.

Nie powinien zatem dziwić fakt, że Azja Południowo-Wschodnia wiązała duże nadzieje z wygraną wyborów prezydenckich przez Joe Bidena, który był wiceprezydentem w administracji Baracka Obamy. Nasuwa się pytanie, czy pierwsze miesiące prezydentury Bidena zwiastują długo wyczekiwany powrót Stanów Zjednoczonych do grupy najbardziej zaangażowanych państw w regionie. Niestety dotychczasowe wskaźniki nie napawają optymizmem i akurat w tym obszarze widać duże podobieństwo do prezydentury Donalda Trumpa. Na wstępie należy zaznaczyć, że wciąż mamy do czynienia z trudną sytuacją epidemiologiczną w wielu państwach co przekłada się na liczbę spotkań na najwyższym szczeblu. Nie mniej jednak Joe Biden odbył już co najmniej 10 spotkań z liderami innych państw, czy to w formie wideokonferencji czy też konwencjonalnych spotkań w Stanach Zjednoczonych. Inną istotną formą pielęgnacji stosunków dwustronnych są rozmowy telefoniczne, na które pandemia nie ma już takiego wpływu. W tym aspekcie dane również nie napawają optymizmem, ponieważ na 27 rozmów telefonicznych z przywódcami innych państw nie znalazł się żaden z Azji Południowo-Wschodniej. Jedynie 26 marca liderzy Indonezji, Wietnamu i Singapuru znaleźli się w grupie 40 zagranicznych przywódców zaproszonych przez Joe Bidena do uczestnictwa w wideokonferencji poświęconej zagadnieniom dotyczącym klimatu. Dodatkowo Biały dom wciąż nie potwierdził obecności prezydenta na szczycie ASEAN-Stany Zjednoczony oraz szczycie Azji Wschodniej, zaplanowanych na listopad bieżącego roku.

Nieco bardziej optymistycznie wygląda zestawienie aktywności Sekretarz Stanu USA Antony’ego J. Blinkena, który od początku roku przeprowadził osiem rozmów telefonicznych z przedstawicielami siedmiu państw członkowskich ASEAN (zabrakło wśród nich przedstawicieli Birmy, Kambodży i Laosu) i spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Brunei podczas szczytu ministrów spraw zagranicznych G7 w Londynie. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że tylko z ministrem spraw zagranicznych Filipin Teodoro Locsinem Jr. udało się Blinkenowi porozmawiać już dwukrotnie. Do pierwszej rozmowy doszło 27 stycznia i padły w niej zapewnienia o kluczowym znaczeniu traktatu o wzajemnej obronie pomiędzy stronami jak i o jego zastosowaniu w przypadku jakiegokolwiek ataku na filipińskie siły zbrojne, statki cywilne czy samoloty na Pacyfiku, i co najważniejsze na Morzu Południowochińskim. Warto na te deklaracje spojrzeć przez pryzmat wydarzeń, które miały miejsce w styczniu, albowiem Chiny przyjęły na początku roku zmiany w ustawie regulującej funkcjonowanie straży przybrzeżnej. Największe obawy wzbudziły zapisy dotyczące możliwości użycia broni przez chińską straż przybrzeżną, co zresztą spotkało się ze sprzeciwem filipińskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Do drugiej rozmowy pomiędzy Blinkenem oraz Loscinem doszło 8 kwietnia i podobnie jak w pierwszym przypadku jej treść była powiązana z chińską aktywnością w regionie. Tym razem Sekretarz Stanu USA poruszył temat niepokojącej obecności chińskiej milicji morskiej w obrębie wyłącznej strefie ekonomicznej Filipin, zwłaszcza w pobliżu rafy Whitsun. Przedstawiciele obu państw zgodzili się, że wyrok Stałego Trybunału Arbitrażowego w Hadze z 2016 roku reguluje kwestie sporne Chin i Filipin a co za tym idzie ostatnie działania Pekinu nie są zgodne z prawem międzynarodowym. Ponadto Sekretarz Blinken zapewnił, że traktat o wzajemnej obronie z 1951 roku będzie miał zastosowanie w przypadku chińskiej agresji na Morzu Południowochińskim.

Pierwsze miesiące aktywności administracji Joe Bidena nie zwiastują przełomu w relacjach Stanów Zjednoczonych z ASEAN, ale trzeba wziąć pod uwagę, że wciąż nie została opanowana sytuacja epidemiologiczna na świecie, która stanowi dużą przeszkodę w prowadzeniu aktywnej polityki zagranicznej na wzór Baracka Obamy. Na korzyść Waszyngtonu z pewnością działa coraz bardziej agresywna polityka Pekinu, wyraźnie widoczna na przestrzeni ostatnich tygodniu Morzu Południowochińskim. Bezrefleksyjne wywieranie nacisku na mniejsze państwa Azji Południowo-Wschodniej może je skutecznie wepchnąć głęboko w amerykańską strefę wpływów, czego najlepszym przykładem są Filipiny. Od 2016 roku prezydentem tego kraju jest Rodrigo Duterte, który niejednokrotnie pokazał swoją niechęć do współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, między innymi poprzez budowanie bliskich relacji z Pekinem. Tym niemniej przedłużająca się obecność statków chińskiej milicji morskiej na wodach wyłącznej strefy ekonomicznej Filipin na Morzu Południowochińskim, ignorowanie licznych protestów dyplomatycznych w tej sprawie, a także brak realizacji zobowiązań w postaci wsparcia finansowego oraz projektów infrastrukturalnych może się przyczynić do odwrócenia tego trendu. Zwłaszcza, że kadencja prezydenta Duterte zbliża się ku końcowi, a w społeczeństwie panują wyraźnie antychińskie nastroje. Mimo ochłodzenia relacji na linii Manila-Waszyngton na przestrzeni ostatnich kilku lat, ostatnie wydarzenia pokazały, że Filipiny wciąż znacząco polegają na transferze bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych. Dowodem na to są następstwa rozmów telefonicznych Sekretarza Blinkena z szefem filipińskiej dyplomacji oraz Sekretarza Obrony Lloyda J. Austina III z Delfinem Lorenzaną, do których doszło w odstępstwie zaledwie dwóch dni. Najpierw zrealizowano wspólne manewry morskie Balikatan, które odbyły się po rocznej przerwie z uwagi na pandemię COVID-19. Następnie filipińskie ministerstwo spraw zagranicznych złożyło kolejne protesty dyplomatyczne, co zostało wsparte przez świat biznesu, albowiem osiem grup biznesowych pod przewodnictwem filipińskiej Izby Handlowo-Przemysłowej wydało wspólne oświadczenie, w którym wyrażono sprzeciw wobec zwiększonej obecności chińskich statków na wadach wyłącznej strefy ekonomicznej kraju. Do tej narracji dołączył nawet Rodrigo Duterte, który co prawda podważył znaczenie kontroli nad łowiskami, ale zapowiedział stanowczą ochronę złóż naturalnych znajdujących się w obrębie filipińskich wód. Kolejnym krokiem było podjęcie decyzji o zwiększeniu patroli morskich i powietrznych na spornych obszarach Morza Południowochińskiego w celu zabezpieczenie suwerenności. Następnie głos w sprawie chińskich nadużyć zabrał filipiński senat. Jedenastu senatorów z Franklinem Drilonem oraz Ralphem Recto na czele złożyli projekt rezolucji wzywającej senat do zdecydowanego potępienia chińskich działań na spornych obszarach Morza Południowochińskiego. W dokumencie zwrócono uwagę, że ani przyjazne relacje, ani obietnica pożyczek, nie powinny być powodem, dla którego miałyby zostać akceptowane hegemonistyczne działania Chin w regionie.

Państwa Azji Południowo-Wschodniej są zmuszone do balansowania pomiędzy mocarstwami i trudno oczekiwać, żeby bezwarunkowo opowiadały się po jednej ze stron. Wszystko wskazuje na to, że nawet Rodrigo Duterte zaczyna sobie zdawać sprawę z tego, że Pekin nie tylko nie zrealizuje swoich zobowiązań w postaci pomocy infrastrukturalnej, ale stanowi realne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Punktem zwrotnym w przypadku relacji pomiędzy Manilą i Waszyngtonem będzie los umowy o warunkach przebywania amerykańskich żołnierzy na terytorium Filipin (Visiting Forces Agreement, VFA), z której Duterte postanowił się wycofać w lutym ubiegłego roku. Choć okres wypowiedzenia był już dwukrotnie przedłużany, a sam Duterte pochlebnie się wypowiadał o potrzebie obecności amerykańskich żołnierzy przy okazji inspekcji w bazie sił powietrznych Clark Air Base w lutym bieżącego roku, to wszystko wskazuje na to, że o jej losie zadecyduje następny prezydent Filipin.

Reasumując, brak interakcji Joe Bidena z regionem Azji Południowo-Wschodniej przez pierwsze miesiące jego prezydentury z jednej strony nie powinien napawać optymizmem liderów państw regionu, ale z drugiej nie możemy wyciągać pochopnych wniosków na podstawie tak krótkiego okresu sprawowania władzy, któremu towarzyszyły niezwykłe okoliczności w postaci pandemii COVID-19. Przed nami seria wydarzeń jak na przykład listopadowe szczyty, które powiedzą nam więcej o tym jak wysoko na liście priorytetów amerykańskiego prezydenta znajduje się ASEAN oraz kwestie związane z regionem. Wszelkie wątpliwości zostałyby rozwiane przez osobisty udział Joe Bidena w tych wydarzeniach, ale na niekorzyść takiego scenariusza przemawiają wciąż realne zagrożenie epidemiologiczne, a także fakt, że za organizację szczytu będzie odpowiedzialne Brunei, które sprawuje prezydencję w ASEAN. Jest to państwo o najmniejszym znaczeniu strategicznym w regionie, w związku z czym bardzo możliwe, że prezydent nie będzie skłonny do odbycia dalekiej podróży właśnie do Brunei. W takim wypadku amerykańska delegacja będzie musiała się składać z wysokich przedstawicieli rządu, żeby po raz kolejny nie zniechęcić liderów ASEAN. Szczyty nie będą jednak decydującym czynnikiem, albowiem reakcja Waszyngtonu na dalszy rozwój sytuacji na Morzu Południowochińskim, wokół Tajwanu, a także w Birmie również rzuci więcej światła na politykę Stanów Zjednoczonych wobec Azji Południowo-Wschodniej. Dla pełniejszej oceny polityki Bidena nie pozostaje nam zatem nic innego jak obserwować dalszy rozwój sytuacji w regionie.