W tym kontekście należy rozpatrywać decyzje z pierwszego czerwca o wysłaniu noty dyplomatycznej przez ministra spraw zagranicznych Filipin Teodoro Locsina do amerykańskiej ambasady z informacją o decyzji prezydenta Rodrigo Duterte w sprawie VFA, podpisanej w 1998 roku. Na mocy tego porozumienia amerykańscy żołnierze dysponowali swobodą podróżowania do Filipin, ale również zostały uwzględnione takie kwestie jak odpowiedzialność prawna, korzystanie z filipińskich baz wojskowych, wspólne manewry czy pomoc w razie katastrof naturalnych. Przyszłość VFA stanęła pod wielkim znakiem zapytania 11 lutego bieżącego roku, kiedy prezydent Duterte zainicjował procedurę wycofania się z porozumienia (trwa ona 180 dni), między innymi na znak protestu przeciwko odmowie udzielenia wizy do Stanów Zjednoczonych dla senatora Ronalda dela Rosy. Warto nadmienić, że senator jest blisko związany z prezydentem, a gdy pełnił funkcję komendanta policji (2016-2018) odpowiadał za realizację sztandarowego programu walki z przestępczością narkotykową, autorstwa Rodrigo Duterte. Na początku czerwca prezydent Filipin zmienił zdanie w sprawie VFA i poinformował stronę amerykańską o zawieszeniu wycofania się z porozumienia – zaledwie miesiąc przed wejściem decyzji w życie – na okres sześciu miesięcy z możliwością przedłużenia o kolejne pół roku. Z pewnością ludzie związani z ministerstwem obrony odetchnęli z ulga, ponieważ to z ich strony najczęściej padały wypowiedzi pełne obaw o zdolności obronne kraju bez zdecydowanego wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych. Nie brakuje jednak również słów krytyki. Jeden z komentatorów filipińskiego think-tanku Infrawatch – Terry Ridon, stwierdził, że prezydent poprzez zmianę swojej decyzji zaprzepaścił szansę na rozpoczęcie prawdziwie niezależnej polityki zagranicznej kraju, wolnej od nierównoprawnych porozumień. Jego zdaniem ostateczne rozwiązanie VFA byłoby krokiem porównywalnym do decyzji senatu z 1991 roku, przesądzającej o likwidacji dwóch amerykańskich baz wojskowych na terytorium państwa (funkcjonowały na mocy porozumienia o bazach wojskowych z 1947 roku). Mimo tego, że informacja o wycofaniu się Filipin z VFA nie zrobiła na amerykańskim prezydencie dużego wrażenia, bowiem Donald Trump ograniczył się do enigmatycznego stwierdzenia, że dzięki temu Stany Zjednoczone zaoszczędzą dużo pieniędzy, to jednak w oświadczeniu amerykańskiej ambasady na Filipinach możemy przeczytać, że zmiana stanowiska Duterte została dobrze przyjęta i wyrażono nadzieję na kontynuację owocnej współpracy dwustronnej w zakresie obronności oraz bezpieczeństwa. Z uwagi na fakt, iż Filipiny znajdują się w tzw. pierwszym łańcuchu wysp i dysponują sześcioma dużymi bazami wojskowymi są strategicznym punktem na mapie Waszyngtonu. Możliwość działań z tego miejsca nie tylko ułatwia prowadzenie operacji z zakresu zabezpieczenia wolności żeglugi (FONOP) w regionie (w tym na Morzu Południowochińskim), ale przede wszystkim zwiększa perspektywy w kontekście odstraszania Chin. W przypadku braku dostępu do Filipin amerykańskie siły zbrojne musiałby się ograniczyć do baz na Guam, Okinawie, Darwin czy Hawajach, bardziej oddalonych od terytorium Chińskiej Republiki Ludowej.
Co zatem wpłynęło na zmianę stanowiska Rodrigo Duterte? Zgodnie z argumentacją zawartą w nocie przedłożonej w amerykańskiej ambasadzie, decyzja została podjęta w świetle ostatnich wydarzeń politycznych, i nie tylko, w regionie. Z kolei w oświadczeniu Teodoro Locsina z 3 czerwca znajdujemy nieco bogatsze uzasadnienie, w którym odwołano się do rozległych i szybko zmieniających się okoliczności na świecie w czasach pandemii, a także zwiększających się napięć między mocarstwami. Oprócz kryzysu wywołanego pandemią COVID-19 możemy wymienić również kolejne incydenty na Morzu Południowochińskim z udziałem chińskich statków rybackich, badawczych oraz straży przybrzeżnej. Natomiast w przypadku samych Filipin istotnym jest rosnąca aktywność terrorystyczna na Mindanao, zarówno ze strony grupy Abu Sayaaf powiązanej z ISIS jak i komunistycznych bojowników z Nowej Armii Ludowej. Wydaje się, że to ostatnie zagrożenie w szczególności zaważyło na odłożeniu w czasie ostatecznej decyzji dotyczącej VFA, ponieważ porozumienie przewiduje współpracę ze Stanami Zjednoczonymi z zakresu działań antyterrorystycznych.
Ponadto może to być, choć nieco spóźniona, reakcja na zachęty płynące z Białego Domu. Podczas ostatniej rozmowy telefonicznej prezydenta Filipin z Donaldem Trumpem z 19 kwietnia padła obietnica wsparcia Manili kwotą 5,3 mln USD. Oczywiście Chiny również wspierają Filipiny w ramach swojej „dyplomacji maseczkowej”, ale jakość przekazywanego sprzętu niejednokrotnie była na przestrzeni ostatnich miesięcy przedmiotem wielu kontrowersji, co odbiło się negatywnie na wizerunku Pekinu.
Patrząc nieco szerzej Filipiny jako państwo dążą do konsolidacji swojej pozycji jako średniej potęgi, a do tego celu Manila potrzebuje odpowiednich narzędzi. Bez wątpienia największą zaletą jaką dysponują Filipiny w oczach Waszyngtonu jest strategiczne położenia oraz fakt, że wciąż są jedynym sojusznikiem traktatowym (traktat o wzajemnej obronie z 1951 roku) w pobliżu Morza Południowochińskiego, które zdaniem wielu specjalistów będzie w przyszłości miejscem ostatecznego starcia o wpływy na Pacyfiku między Chinami i Stanami Zjednoczonymi. VFA może posłużyć Rodrigo Duterte do wywierania presji na obu mocarstwach w celu osiągnięcia celów swojej polityki zagranicznej. Bardzo możliwe, że poparcie wyroku Stałego Trybunału Arbitrażowego w Hadze z 2016 roku przez Indonezję skłoniło rząd w Manili do ponownego rozważenia przyszłości VFA. Przez najbliższe pół roku Waszyngton będzie miał okazję na rozmowy z Filipinami nad ewentualną rewizją dotychczasowej wersji VFA, aby jej warunki były satysfakcjonujące dla obu stron. Natomiast w interesie Pekinu będzie przedsięwzięcie wszelkich możliwych środków, aby eskalować istniejące podziały na linii Waszyngton-Manila. Jednego możemy być pewni, a mianowicie, że Filipiny będą odgrywały w najbliższym czasie rolę „idealnego papierka lakmusowego” dla pozostałych państw regionu, na podstawie którego będzie możliwa ocena stanu rywalizacji Chin i Stanów Zjednoczonych. Nie zapominajmy także o listopadowych wyborach, które mogą przynieść zmiany w Waszyngtonie i na przykład powrotu do roli kreatora wielostronnych umów handlowych – tak jak to było w przypadku Partnerstwa Transpacyficznego (TPP) zainicjowanego przez Baracka Obamę – co być może będzie prowadziło do kolejnej reorientacji priorytetów w Manili oraz pozostałych stolicach państw Azji Południowo-Wschodniej.